- Dobra, sprawdź jeszcze szybkość przesyłu danych i pobierania i odbębnione - powiedział mężczyzna w kraciastej koszuli i okularach o grubych szkłach do drugiego, wyglądającego tak samo. Ten potaknął i zaczął stukać w klawiaturę komputera z prędkością karabinu maszynowego. - Po kablu idzie, to szybko leci - odpowiedział, wpatrując się szereg cyfr, które pojawiły się na ekranie. - Dobra, to zapisuj w raporcie jako sprawdzone i jedziemy stąd - mruknął szef pionu informatyzacji, zamykając pokaźnych rozmiarów skoroszyt. Kilkaset komputerów w całej bazie, serwery, jednostki szyfrujące i specjalne systemu nasłuchu… Najwyższej klasy elektronika od kilku dni zjeżdżała do Feru. Zakończono etap stawiania budynków, wykończeniowcy dopinali ostatnie poprawki, więc na pole bitwy wkroczyli specjaliści. Kogóż tu nie było! Fachowcy od sprzętu komputerowe, specjaliści od nasłuchu, podsłuchu i zagłuszania. Medycy, szkoleniowcy, a nawet specjalny sztab dekoratorów wnętrz, którzy surowej, militarnej przestrzeni mieli nadać funkcjonalny i nieco cieplejszy wygląd. Mężczyźni, wychodząc z pomieszczeń jednego z centrów kontroli lotów, spojrzeli niepewnie na sufit. - Ty, podłączyli już systemy przeciwpożarowe? - zagadnął pierwszy, klepiąc się po spodniach i koszuli w poszukiwaniu wymiętolonej paczki papierosów. - Cholera wie… - mruknął drugi, wyciągając elektronicznego papierosa. Po chwili, niepewnie, jeden z drugim odpalili dymka. Chwila napięcia… cisza. Westchnęli, zadowoleni. Wtem ryknęła syrena, oświetlony dotąd ciepłym światłem korytarz wypełnił się czerwienią lamp alarmowych. Z umieszczonych pod sufitem zraszaczy poleciał strumień wody, gasząc nie tylko źródła dymu, ale i dobry humor informatyków. Oczyma wyobraźni widzieli już ekipę sprzątającą, która wręczy im mopy. Zapowiadała się długa noc…

- Ostrożnie do ciężkiej cholery! - ryknął von Thorn-Janiczek do mężczyzny w drelichu roboczym. - Chcesz wylecieć na orbitę idioto? - wycedził przez zaciśnięte zęby. Nieszczęśnik widocznie nie zdawał sobie sprawy, że skrzynia, którą opuścił niefrasobliwie z kilkunastu centymetrów zawierała materiały wybuchowe. - Sierżancie, wypierdolić mi tych idiotów na zbity pysk, niech noszą stoły i biurka. - mruknął podpułkownik do stojącego obok mężczyzny. Ten skinął głową i ruszył w kierunku cywilnej ekipy transportowej, w krótkich, żołnierskich słowach mówiąc im co sądzi o ich matkach, ojcach i okolicznej faunie. Po chwili grupka znikła. Von Thorn-Janiczek westchnął nad głupotą ludzką i ujął krótkofalówkę i wywołał dyżurkę. - Dajcie mi tu pluton z mojej kompanii, chłopaki się poruszają. Na rampę amunicyjną. Bez odbioru. - odłożył krótkofalówkę. Po kilkunastu minutach pod betonowym schronem amunicyjnym pojawił się pluton z batalionu wojsk hybrydowych. - Na rozkaz! - szczeknął podoficer. - Weź chłopaków i rozładujcie te skrzynie - rozkazał podpułkownik wskazując skrzynie leżące na rampie przy kolejce wąskotorowej. Ta prowadziła od schronów amunicyjnych do hangarów oraz do małej stacji kolejowej, usytuowanej wewnątrz bazy. Jej tory szły aż do Feru, by dalej niknąć w krainach sarmackich. Zbudowano ją na rozkaz dowodzącego, by zdywersyfikować trasy transportowe do i z bazy. - Dopasujcie miejsce magazynowania z tym formularzem - skoroszyt przeszedł w ręce podoficera. - Tak jest! - szczeknął ponownie mundurowy i, wydawszy rozkazy swoim ludziom, ruszył z nimi do pracy.

- Koszary, centrum szkoleniowe, kabiny symulacyjne, basen ćwiczeniowy, pasy startowe, zbrojownia, zaplecze gastronomiczne i medyczne, park maszyn, koszary zabezpieczenia bazy, poligon… - mruczał do siebie von Thorn-Janiczek przeglądając plany bazy. Była prawie gotowa. Wszystkie obiekty już stały - część czekała jeszcze na ostatnie szlify wykończeniowców. Część magazynów była powoli zapełniana - jedzenie, środki opatrunkowe, sprzęt biurowy. Nawet papier toaletowy. Ujęcia wody, generatory prądu, panele fotowoltaiczne i szamba działały pełną parą. Mała oczyszczalnia skryta na brzegu bazy również działała, dostarczając wodę do toalet, myjni oraz zaplecza przeciwogniowego. Wszędzie pachniało nowością, materiałami budowlanymi, ludzkim potem i nerwowym oczekiwaniem. Czy baza spełni swoje zadanie? Tak, tego podpułkownik był pewien. - Szefie, przyjechał! - do gabinetu wpadł zdyszany inżynier, łapczywie chwytając powietrze ustami. - Właśnie przyjechał, mają montować? - zapytał, gdy udało mu się nieco uspokoić oddech. Von Thorn-Janiczek stanął z dłońmi złączonymi za plecami. Wreszcie jest, pomyślał. Ruszył za podwładnym, wychodząc z budynku dowodzenia. Stanął na niewielkim tarasie, obejmując wzrokiem plac apelowy. - Montujcie - powiedział cicho, ale wszyscy zrozumieli. Wzięli się do roboty. Odbezpieczono pasy transportowe, w ruch poszły narzędzia. Bzyczenie wkrętarek wdarło się w ciszę. - Jeszcze chwila… - szepnął do siebie podpułkownik wpatrując się w stawiany masz, na którym już za chwilę miał załopotać sztandar Księstwa.
