Mając realnie 20 lat, na co dzień będąc związany z dziewczyną, znajomymi, pasjami i gonitwą za robotą, wolałbym wieczorkiem wrócić do kraju na wzór np.: Siczy Zaporoskiej. Jakiegoś najprostszego modelu państwa, gdzie po prostu zbiera się garstka ludzi i tworzy społeczność, w której organizm państwowy to jedynie dodatek spajający mieszankę narracyjną będącą kręgosłupem całej społeczności. Coś jak banda podwórkowa. Nużą mnie rozległe dzienniki praw na modłę sarmacką, gdzie żeby coś robić to musisz pytać ustawowego boga i całe to przywiązanie do takiego czy innego ustroju.
Niewątpliwie - na obecnym etapie naszego państwa sarmacka mania regulacji połączonej z wyjątkową kazuistyką nas krępuje, nie dając w zamian realnych korzyści. System taki sprawdza się w dużej aktywnej społeczności, a nie w przypadku kilku-kilkunastu osób działających towarzysko. Też wielu rzeczy mi się nie chce, jak pomyśle o formalnościach. Przeciwny biegun to państwa takie jak Ciprofloksja, gdzie cały system prawny stanowi umowę pomiędzy bawiącymi się i zmienia się go na zasadzie konsensusu.
Po pierwsze - czy pełne rozluźnienie działa - przypadek Cipro wskazuje, że nie. Tworzy się za duży wpływ zaangażowanych i za duża bariera wejścia dla nowych. Po drugie, skoro zatem interesuje nas kompromis (odbieram ten wątek w ten sposób, że większość jest za uproszczeniem), to jak daleko posunięty i na ile możemy sobie na to pozwolić w strukturach sarmackich? Co z tego, że u nas będzie deregulacja, skoro Sejm sarmacki reguluje wszystko i nawet szkoły nie możemy założyć bez papierkowej roboty na tydzień?
To tak, żeby przypomnieć jak bardzo jesteśmy w dupie, bo gdzieś tam przespaliśmy. Obecne ramy sarmackie nas krępują, a secesja nas dobije jeszcze sprawniej. Być może czas po prostu na dyskusję o naszych wzajemnych relacjach teutońsko-sarmackich - bo nam nic po krępujących regulacjach, a Sarmacji nic po prowincji trupie (żywię cichą nadzieję, że jakieś władze centralne ten wątek czytają, bo być może w końcu coś z tego wyklarujemy).
Co do zdań tyczących naszego ustroju, jeszcze raz klaruje moje oczekiwania:
- jeden, jednoosobowy organ centralny, wykonawczo-ustawodawczy, a może i nawet sądowniczy (to czy nazwiemy go Król, Namiestnik, Pies czy Wydra wydaje mi się drugorzędne). To oznacza, że ten organ w pewnych granicach ma prawo robić co chce.
- Senat bym zostawił, ale nie w obecnej roli. Tj. jak chce się zebrać i coś uchwalić - to niech się zbiera i uchwala. Plus do tego jakaś forma kontroli konstytucyjnej nad organem z pkt 1, ale zdecydowaną większością.
Liczę na dalsze wypowiedzi.